Mama Wrocławianka

Nie lubię biegać. Pobiegłam

O tym dlaczego nie lubię biegać, a jednak wystartowałam w Biegu Niepodległości z Wąsem

Nie lubię biegać, momentami nienawidzę. Bieganie nie sprawia mi frajdy, ani tym bardziej jakiegoś odlotu, czy odpoczynku.

Mój osobisty Małżowin biega od chyba 5 lat. Zaczęło się, od sprintu po ulubioną paczkę kawy. W tamtym okresie chyba wszyscy jego licealni kumple biegali w maratonach. I tak teraz co roku mąż biega w półmaratonach, maratonach i Biegu Uniwersytetu Medycznego (tam co roku w swojej kategorii na podium ;P). Jego euforia spowodowana biegiem w ogóle do mnie nie przemawiała. W żaden sposób nie rozumiałam tej pasji, a szczególnie biegania zimą w Monkach (specjalne sandały do biegania robione na wymiar w Sobótce). Wojtek biega do pracy i z pracy (w jedną stronę 10km), biega dla relaksu, dla treningu, dla wyjścia z domu, dla resetu umysłu, dla towarzystwa, dla przyjemności. No za nic nie rozumiałam tej miłości do biegania. Oczywiście ciągle byłam nagabywana do podjęcia podobnej aktywności ruchowej. Na szczęście (dla mnie) pod koniec 2016 roku zaszłam w ciążę i miałam ponad rok wymówki na „niebieganie”. Przyszedł rok 2018…


… nadprogramowe kilogramy po ciąży za nic nie chciały opuścić mojego ciała. Zaczęłam zastanawiać się, jaką aktywność rozpocząć, żeby wrócić do formy z 2016 roku. Nie wierzę w samoistne chudnięcie, diet cud, czy chudniecie za pomocą farmakoterapii itp. Wiem, że w pewnym wieku trzeba już zacząć dbać o formę i ćwiczyć (niestety 🙁 ). Pewnego dnia siedząc na kanapie rzuciłam zupełnie od niechcenia „ej, a może i ja zaczęłabym biegać?”. To było zupełnie niezobowiązujące zdanie puszczone w przestrzeń. Jednak mój mąż od razu wychwycił tę myśl i następnego dnia przyszedł do mnie kurier z butami do biegania! Jak już miałam te buty, to coś trzeba było z tym zrobić. 2018 rok, to rok wyjątkowy dla naszego kraju. 100-lecie odzyskania niepodległości. 100 lat Niepodległej. 100 lat na mapie świata. 2018 rok – przebiegnę 10km Biegu Niepodległości z Wąsem.

Tak zaczęłam próby biegania. Najpierw 2 km w mękach. Potem mój Małżowin zakupił wózek do biegania. Jego euforia była niesamowita. Byłam wręcz wyrzucana z domu na bieganie. I tak od czasu do czasu wyszłam, bo w głowie siedziało „trzeba schudnąć…”, „w listopadzie miałaś biec te 10km…”. Przyszedł październik, a ja dalej bujałam się z tym bieganiem. Jakiś bieg raz na 2 tygodnie się zdarzył. Wtedy usiadłam i zapisałam się na tegoroczną edycję Biegu z Wąsem. Pakiet opłacony. Nie było już wyjścia. Wszystko fajnie, ale mój osobisty trener personalny w postaci mojego męża nakazał biegać co 2 dni! Co 2 dni?! I wtedy stał się cud. Zaczęłam biegać. Pokonałam barierę 5 km… W pewien piątek ciśnienie spadło do chyba „zera”, od rana marzyłam, żeby przykryć się kocykiem i pójść spać. Tego dnia wypadał trening. Nie chciało mi się. Bardzo mi się nie chciało. Na samą myśl o wyjściu z domu łzy napływały do oczu. Zostałam wręcz wykopana z domu do parku. Poszłam. Nie myślałam, nogi same szły przed siebie i przebiegłam ponad 7km, ale mogłabym duuużo więcej. Tydzień temu biegałam nawet w Londynie podczas urlopu. Niestety pech chciał, że w zeszłą środę przypałętały mi się jakieś katary i inne paskudztwa do posiadanego już „herpesa”. Osłabiona miałam wątpliwości, czy stanąć na starcie biegu…

…11. listopada rano. Cała rodzina postawiona na baczność. Gaja idzie biegać. Żołądek w gardle.Brzuch ściśnięty. Jedyna myśl – czy ja dobiegnę do mety?Wyjątkowo nie nadaję się na zawodowego sportowca. To nie dla mnie.

Pakiet odebrany. Wąs przyklejony (odpadł na 2km biegu :P). Rozgrzewka. Za szybka. Za mocna. Wdech, wydech. Najwyżej przejdę większość trasy. Mam na to 1,5 godziny. Luz.

Stanęłam w ogonku, gdzieś na końcu biegaczy. Gdzie mam się pchać? Gdzie do przodu? Lekki trucht. Niesamowite wrażenie, kiedy stoi się na stadionie, na bieżni, a wszyscy na baczność śpiewają Hymn Polski. 3,2,1, start! Ruszyli. Słuchawki gotowe, muzyka gotowa, Endomondo odpalone. Idzie. Raz, dwa, trzy, cztery. Biegnę. Tu machają, tu klaszczą. Biegnę. 1 km, 2, 3, 4. 5km na bieżni stadionu. Ja kończę pierwsze kółko, niektórzy cały bieg. Stoją moi kibice. Maćkowi przybijam piątkę i uzupełniam płyny (wiem od Wojtka, że nie mogę wypić za dużo, bo mi będzie chlupało w brzuchu). 3 łyki wody i lecę dalej. 6 km luz. 7… zwalniam. Nie mogę. Głowa leci do przodu. Nogi w bezwładzie. Lecę? Raz, dwa,trzy, cztery. Oddycham. Jeszcze trochę dam radę. Marszobieg. 200m i lecę dalej. Kilometr do końca. Pełna mobilizacja. Wyłączam muzykę w słuchawkach. Wbiegam na stadion. Z głośników słychać Wodeckiego „Rzuć to wszystko, wszystko co złe, co gnębi cie…”. Maciek krzyczy „Brawo Mamo!”. Bieżnia. Ostatnie 100 m. Płaczę.Śmieję się. Lecą łzy. Dobiegłam. To już koniec. W myślach tylko „Niepodległa to dla Ciebie!” Pierwszy i ostatni raz. Nigdy więcej. Jestem. Dobiegłam. Żyję. Jestem szczęśliwa.

Nie lubię biegać. Nie sprawia mi to radości. Nie czuję potrzeby wyjścia i pobiegnięcia przed siebie, ale wczorajszy dzień był niesamowity. Pokonałam siebie. Pokonałam swoją słabość…

…inie mam dziś zakwasów. Nie lubię biegać.

Za parę dni pójdę potruchtać?

Zbigniew Wodecki – Rzuć to wszystko co złe
https://www.youtube.com/watch?v=3qukBkM9kos

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *